Zwiedzanie Gruzji w dużym stopniu polega albo na chodzeniu po górach, albo na zwiedzaniu gruzińskich monastyrów. Góry to jednak zbyt trudna opcja jak na dwudniowy pobyt w tym kraju, szczególnie w grudniu. Ale monastyry czekały na mnie, żebym je sobie pooglądał. Także drugiego dnia poświęciłem na objazd po klasztorach i cerkwiach, położonych w okolicy Tbilisi. O dziwo starczyło też czasu na to, żeby trochę poszwendać się po samej stolicy, w której też pełno interesujących świątyń.
Monastyry w Gruzji są pełne czegoś takiego, co przy odrobinie fantazji można by nazwać magią, albo mistycyzmem, albo tajemniczą atmosferą. Po części wynika to z historii tych miejsc, która często sięga głębokiego średniowiecza. Drugi charakterystyczny element tych świątyń, to wpasowanie się w przepiękne gruzińskie krajobrazy. To właśnie krajobraz jest tym elementem, który różnicuje poszczególne monastyry. Sama architektura świątyń akurat nie jest zróżnicowana, a przynajmniej z zewnątrz. Słyszałem o takich przypadkach, gdzie ludzie podróżujący po Gruzji mieli już dość wycieczek do kolejnych klasztorów. Ja efektu znudzenia nie doznałem, mimo, że w ciągu jednego dnia zwiedziłem kilka świątyń.

Wynajem samochodu z kierowcą
Kwestie transportu do Dawid Garedża w trakcie pierwszego dnia pobytu w Gruzji pozostawiłem nieprzewidzianym zrządzeniom losu. Jednak jeśli chodzi o drugi dzień pobytu, to już podczas planowania wyjazdu postanowiłem, że skorzystam z wynajmu samochodu z kierowcą. Zależało mi na tym, żeby zobaczyć jak najwięcej miejsc i tym samym sprawnie się poruszać. Skorzystałem ze znalezionej na Facebooku oferty Viva La Georgia. Jeśli ktoś ma jakieś potrzeby pomocy wsparcia w podróżowaniu po Gruzji, serdecznie polecam kontakt z Viva La Georgia.
Umówiłem się, że kierowca będzie na mnie czekał o 7 rano w Udabno pod hostelem Oasis Club. Powiem szczerze, że nie miałem świadomości, że ta godzina w Gruzji to w zasadzie środek nocy. Jasno zrobiło się dopiero o 8:30. Mimo to kierowca punktualnie przyjechał do Udabno. Przyjechał po mnie z Tbilisi, co w nocy zajęło pewnie jakieś 1,5 godziny. Więc biedak musiał wyruszyć gdzieś o 5:30 z domu. Potem tłumaczył mi w samochodzie, że dla niego było to kwestią honoru, żeby być o czasie i żebym był w pełni zadowolony.
Było super miło jeździć z Panem kierowcą. Gawędziliśmy sobie po rosyjsku, choć mi zdecydowanie przydałoby się odświeżenie znajomości tego języka. Ciekawie było posłuchać opowieści lokalnego człowieka o Gruzji i o zwyczajach Gruzinów. Przyznam, że po tej wycieczce mam wątpliwości, czy chciałbym samodzielnie jeździć po Gruzji wynajętym samochodem. Standardem tutejszych kierowców jest totalne nieużywanie kierunkowskazów i wyprzedzanie na trzeciego. Głównym narzędziem używanym do komunikacji z innymi kierowcami jest klakson. Na plus wskazałbym jakość dróg. W szczególności chodzi mi o porównanie nie tyle z Polską, ale chociażby z Ukrainą.

Gruzińska Droga Wojenna
Pierwszą atrakcją, która na mnie czekała, był przejazd fragmentem Gruzińskiej Drogi Wojennej. Ta droga łączy południową część Kaukazu z północną stroną, między Tbilisi w Gruzji a Władykaukazem w Rosji. Droga została poprowadzona na początku XIX wieku. Jak planowałem wypad do Gruzji, to początkowo zakładałem, że pojadę do Stepancmindy pod Kazbek. Ale poradzono mi, że w grudniu nie zawsze droga jest przejezdna, czasami, po większych opadach śniegu jest zamykana w okolicach Gudauri. Raczej chciałem uniknać sytuacji, że w jedną stronę pokonam drogę, a potem w międzyczasie ją zamkną i utknę w górach. Dlatego niestety ominęła mnie atrakcja w postaci przejazdu tą drogą marszrutką.
A atrakcja jest nie byle jaka. Widoki, jakie roztaczają się, to jest jakiś kosmos. Ja miałem okazję przejechać tylko niewielką część Gruzińskiej Drogi Wojennej, z Tbilisi do Ananuri. Tuż przed Ananuri, na rzece Aragwi wybudowano tamę, dzięki której powstało sztuczne Jezioro Zhinvali. W okolicach Jeziora Zhinvali zaczęły się widoki pierwsza klasa. Turkusowe wody jeziora, wokół góry, a w tle ośnieżone szczyty Kaukazu

Monastyry w Gruzji: twierdza Ananuri
óPierwsze monastyry na mojej trasie tego dnia znajdowały się w twierdzy Ananuri. Co ciekawe, sama twierdza Ananuri rzadko jest wymieniana wśród głównych atrakcji Gruzji. Spotkałem się nawet gdzieś z opinią, że skoro ten obiekt nie ma nawet 500 lat (twierdza została zbudowana na przełomie XV i XVI wieku), to Gruzini nie traktują go jako zabytek 😉 Ale jak zobaczyłem to miejsce na zdjęciach i pokapowałem się, że to nie tak daleko od Tbilisi (65 kilometrów), to stwierdziłem, że chcę tam pojechać. Ananuri leży tuż nad rzeką Aragwi. Piękny widok na twierdzę roztacza się z wiaduktu tuż przed Ananuri: otoczone murami cerkwie na tle gór i turkusowej rzeki. Pech tylko, że w grudniu rzeka miała niski poziom wody i na mojej focie turkusu nie ma.

Potem się zorientowałem, że jednak chyba nie tylko mi się sposobało Ananuri. Twierdza znajduje się na jednym z wydań przewodnika Lonely Planet po Gruzji, Armenii i Azerbejdżanie. Dodatkowo, twierdza Ananuri znaduje się na liście obiektów, które mają dołączyć do Listy Światowego Dziedzictwa UNESCO. Na terenie Ananuri znajdują się dwie cerkwie. Zwiedzać można tę większą, cerkiew pod wezwaniem Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny. Uwaga: nie ma biletów wstępu! Wyobrażacie sobie, że do takiego miejsca nie sprzedają biletów i można zwiedzić to miejsce zupełnie za friko?

Monastyr Sziomgwime
Po zwiedzeniu Ananuri wyruszyliśmy w drogę powrotną do Mcchety. W centrum Mcchety widnieje drogowskaz kierujący do klasztoru Sziomgwime. W odległości 12 kilometrów od Mcchety, na końcu tej drogi, znajduje się malowniczo położony monastyr. Warto wspomnieć, że droga prowadząca do klasztoru jest wyjątkowo malownicza. Jak ktoś będzie w Mcchecie, to koniecznie polecam wziąć taksówkę i zobaczyć klasztor. O wyjątkowym charakterze miejsce znowu decyduje piękne tło gór.
Monastyr Sziomgwime został założony w VI (!!!) wieku, przez mnicha Szio. Szio należał do tej samej grupy 13 mnichów, którzy przybyli do Królestwa Iberii, co mnich Dawid, który założył Dawid Garedża. W średniowieczu Sziomgwime był największym monastyrem w Gruzji, mieszkało tu ponoć 2 tysiące mnichów. Klasztor jest czynny aż do dziś, wciąż mieszkają tu mnisi. Można też skorzystać z oferty klasztoru i zamieszkać tu na parę dni, wyciszyć się i pomedytować. Wokół nie ma nic innego poza monastyrem, same piękne widoki. Na jednym ze wzgórz stoi krzyż. Widoki na klasztor na tle formacji skalnych ciekawie się zmieniają, w zależności od miejsca, w którym się akurat stoi.

Mccheta, dawna stolica Gruzji
Mccheta leży niedaleko od Tbilisi, bo tylko 25 kilometrów. To niewielkie dziś miasteczko było kiedyś w czasach starożytnych było stolicą Gruzji, a w zasadzie Królestwa Iberii. To właśnie w Mcchecie w 337 roku król Miriam III przyjął chrześcijaństwo. Tym samym Gruzja stała się drugim krajem chrześcijańskim po Armenii. Dla Gruzinów Mccheta jest miastem świętym, czymś w rodzaju Jasnej Góry w Polsce. W mieście jest kilka bardzo ciekawych zabytków, z czego dwa najważniejsze, monastyry Sweti Cchoweli oraz Dżwari są wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Mccheta, katedra Sweti Cchoweli
Katedra Sweti Cchoweli znajdująca sięw centrum Mcchety ro najważniejsza świątynia w Gruzji. Bardzo ciekawa jest legenda związana z powstaniem cerkwi. Podobno w początkach chrześcijaństwa do Mcchety trafiła szata, w którą był ubrany Chrystus w trakcie drogi krzyzowej. Niejaka Sydonia, siostra Żyda, który znalazł się w posiadaniu tej szaty, mocno uścisnęła szatę i z emocji temu towarzyszących zmarła. Pochowano ją wraz z tą szatą. Na miejscu grobu Sydonii wyrosło drzewo, które następnie zostało ścięte na polecenie króla Miriama. Ze ściętego drzewa wyciosano kolumny, które miały być podporą do drewnianego kościoła. Jedna z kolumn miała uzdrawiające właściwości. Stąd wzięła się nazwa świątyni, Sweti Cchoweli, czyli życiodajna koluma.
W V wieku na miejscu drewnianej świątyni wzniesiono kamienną cerkiew. Obecna dziś świątynia została wzniesiona na początku XI wieku, na miejscu poprzedniej budowli z V wieku. Kiedy wszedłem do środka, wielkie wrażenie zrobił na mnie wielki fresk Chrystusa w prezbiterium. Zwraca też uwagę tron patriarchy, który stoi na środki cerkwi. Na podłodze znajduje się kilka kamiennych płyt, które symbolizują groby różnych ważnych osób. W Sweti Cchoweli byli koronowani i chowani królowie Gruzji.
Plac, na którym stoi Sweti Cchoweli, jest otoczony murem. Z tego placu, na jednym ze wzgórz w oddali, mogłem zobaczyć sylwetkę drugiego niesamowitego monastyru, Dżwari.

Mccheta, monastyr Dżwari
Odniosłem wrażenie, że w opinii mojego kierowcy Dżwari to najciekawsze miejsce, w jakie zabrał mnie tego dnia. I rzeczywiście, miejsce jest niesamowite z kilku powodów. Już widok na Dżwari z Mcchety wygląda zachęcająco. Ale w widok w drugą stronę, czyli z Dżwari na Mcchetę, to dopiero jest atrakcja. Kiedy stałem na wzgórzu z monastyrem, mogłem zobaczyć miasteczko z dominującą Sweti Cchoweli w centrum. Klimatu dodawała rzeka Kura oraz wpływający do niej dopływ Aragwi. No i jeszcze w tle góry. To był bez wątpienia piękny, wspaniały widok

Monastyr Dżwari w obecnym kształcie pochodzi z VII wieku. Prawda, że to niesamowite, że te świątynie przetrwaly tyle lat w tak dobrym stanie? Kiedy wszedłem do środka, miałem wrażenie, że budowla jest naprawdę stara, ale na pewno nie nazwałbym jej ruiną. Nazwz monastyru Dżwari oznacza krzyż. Nazwa nawiązuje do drewnianego krzyża, który postawił tu kiedyś wspominany już wcześniej król Miriam. W środku świątymi stoi skalny postument, na którym stał kiedyś ten oryginalny krzyż.
Kiedy wyszedłem z Dżwari, pospacerowałem trochę po najbliższej okolicy. Cerkiew szczególnie pięknie wygląda z pewnego oddalenia. Wtedy widać całe wzgórze i umiejscowienie monastyru na samym jego szczycie.

Monastyry w Tbilisi
Po zwiedzeniu Dżwari, kierowca zabrał mnie z powrotem do Tbilisi. Okazało się, że mam jeszcze trochę czasu za dnia. Dlatego bez namysłu ruszyłem od razu na spacer po Tbilisi. W krajobrazie stolicy dominują mury twierdzy Narikala. Twierdza jest umiejscowiona na wzgórzu, dlatego widać ją praktycznie z każdedo miejsca. Do Narikali można się dostać kolejką gondolową. Ale ja uważam, że nie ma sensu tracić niepotrzebnie pieniędzy. Dość szybko doszedłem do twierdzy na piechotę.
Widok z twierdzy Narikala na Tbilisi
Z murów Narikali roztacza się super panorama na Tbilisi. Widać wszystkie najważniejsze części miasta. Moją uwagę zwróciłem na dzielnicę Awlabari, znajdującą się nad stromym przeciwnym brzegiem rzeki Kura. Jednak w krajobrazie Tbilisi znowu dominuje chyba jednak kilka cerkwi. Na pierwszym planie widać kościół św. Mikołaja, nazywany też kościołem Narikala. Na drugim planie, tuż po drugiej stronie rzeki widać cerkiew Metechi. Metechi jest położone wyjątkowo malowniczo, tuż nad stromym brzegiem Kury. Tak Narikala, jak i Metechi pochodzą z XIII wieku.
Natomiast trzeci monastyr, który dominuje w panoramie Tbilisi po drugiej stronie rzeki, to katedra Świętej Trójcy. Katedra Świętej Trójcy to jeden z największych kościołów prawosławnych na świecie. Przy dużej dawce fantazji mógłbym ją przyrównać do warszawskiej Świątyni Opatrzności. Po pierwsze jest duża. Drugie podobieństwo polega na tym, że jest nowa, bo zostala zbudowana w latach 1995 – 2004. Po trzecie, została zbudowana w podziękowaniu za odzyskanie niepodlegości i jako symbol odrodzenia narodu. Mimo tych trzech podobieństw, ze względów na estetykę, wciąż potrzeba dużej dawki fantazji, żeby takie porównanie sformułować 😉
Tbilisi, katedra Sioni

Kiedy zszedłem z Narikali w kierunku starego miasta, natknąłem się na jeszcze jeden monastyr. Mam tu na myśli katedrę Sioni. Katedra Sioni to jeden z najważniejszych kościołów w Gruzji. To tu do 2004 roku mieściła się siedziba patriarchy Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego. Potem siedzibę przeniesiono do wspomnianej nowej katedry Świętej Trójcy. W katedrze Sioni znajdują się relikwie patronki kraju, świętej Nino.
Miałem trochę szczęścia: kiedy wszedłem do środka, w katedrze odbywało się jakieś nabożeństwo. Polegało ono na tym, że ksiądz odmawiał modlitwę, przerywaną chóralnymi śpiewami grupy kobiet. Kobiety śpiewały na trzy głosy jakieś cerkiewne utwory. Atmosfera tego nabożeństwa była niesamowita, wierni byli skupieni na modlitwie. Nikt nie musial wysłuchiwać jakichś kazań jak w polskim kościele, gdzie od razu w człowieku aż się gotuje od tych bzdur. Tak bardzo zauroczyłem się tym nabożeństwem, że spędziłem tam dobrą godzinę.

Zakończenie pobytu w Gruzji
Kiedy wyszedłem z katedry Sioni, zapadł już zmrok. Trochę się jeszcze poszwendałem. Poszedłem zobaczyć klimatyczną uliczkę Erekle, wzdłuż której pełno restauracji i knajpek. Poszedłem również zobaczyć nowoczesny w formie most na rzece Kura, Most Pokoju. A potem pojechałem metrem do poleconej mi przez kuzyna restauracji Shemoikhede Genatsvale. Restauracja serwowała tradycyjne jedzenie. Było smacznie, choć ogólnie kuchnia gruzińska nie do końca przypadła mi do gustu.
Siedziałem w restuaracji i cieszyłem się, że pomimo przygód wyjazd bardzo się udał. Niby tylko dwa dni, ale przeżyłem i zobaczyłem naprawdę dużo. Wracałem do domu z listą jakichś 10 innych miejsc w Gruzji, które koniecznie będę chciał kiedyś zobaczyć. Najbardziej kusi mnie Swanetia. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się jeszcze wrócić do tego w sumie niewielkiego kraju, ale oferujące mnóstwo turbo atrakcji. Sakartvelo, do zobaczenia!