Jak wiadomo, kocham chodzić po Tatrach. To miłość od pierwszego wejrzenia, które miało miejsce gdzieś na Zakopiance, jak miałem siedem lat. Tym samym Tatrami jestem nieustająco oczarowany już 30 lat. Co ciekawe, to zauroczenie w ogóle nie mija pomimo jakiegoś tam coraz większego wyjazdowego doświadczenia. Widziałem Andy, Alpy, Los Picos, czy też góry w Norwegii, ale tym naszym Tatrom nic na tle innych nie brakuje i odkochać się nie mogę. Od ostatniego wypadu w Tatry minęło już za dużo czasu, więc we wrześniu postanowiłem, że czas tam wrócić. Przeszedłem przez ośnieżone pierwszym jesiennym śniegiem Czerwone Wierchy. Ale po kolei!




Wyjazd w Tatry na jeden dzień
Oczywiście wypad w Tatry postanowiłem zorganizować według mojej specjalności, czyli jednodniowej wycieczki bez noclegu. Polega to na tym, że nocą jadę do Zakopanego, zaraz po przybyciu wyruszam od razu na szlak, a potem wieczorem wracam z powrotem do Warszawy. Nie płacę za nocleg, ogarniam to w weekend, więc jeszcze w niedzielę zdążę odpocząć przed poniedziałkiem. Zazwyczaj korzystałem z transportu autobusem. Tymczasem jakoś zmniejszyli liczbę nocnych autobusów kursujących do Zakopanego i z Warszawy kursował tylko jeden autobus, na który oczywiście oczywiście nie było już biletów. Dodatkowo w trakcie tygodnia poprzedzającego weekend, w który miałem się wybrać, w Tatrach mega zepsuła się pogoda i napadało całkiem dużo pierwszego w tym sezonie śniegu.
Na szczęście, w czwartek wieczorem prognozy pogody mówiły, że w sobotę ma być lepiej. Dodatkowo, udało mi się około 22 znaleźć przejazd blablacarem na przejazd z Warszawy do Zakopanego w nocy z piątku na sobotę. Ale co zrobić z tym śniegiem? Przecież nigdy nie chodziłem po takich górach w śniegu! Nie wspominając o tym, że nawet nie miałem raków. Udało mi się pokonać również to ograniczenie. Znalazłem sklep w Warszawie, w którym wypożyczają raki. Także w piątek w drodze z fabryki do domu zajechałem do tego sklepu i wypożyczyłem te raki. Musiałem poprosić Pana, żeby mi pokazać, jak mocować ten sprzęt na buty, takie było moje pojęcie w temacie.



Hala Kondracka, Czerwone Wierchy i Hala Ornak
Postanowiłem jednak pójść na kompromis w kwestii trasy. Normalnie to nie chodzę w Tatry Zachodnie, jak mam do wyboru leżące tuż obok Tatry Wysokie. Po prostu wolę takie bardziej drapieżne góry. Ale tym razem pomyślałem, że może w takich warunkach jednak lepiej pójść w Tatry Zachodnie. Wybrałem w końcu szlak przez Czerwone Wierchy. Start w Kuźnicach, potem przez Halę Kondracką na Przełęcz pod Kopą Kondracką/ Następnie plan zakładał przejście przez wszystkie Czerwone Wierchy. Dla utrudnienia postanowiłem zejść przez Dolinę Tomanową na Halę Ornak. Na sam koniec pozostało zejście Doliną Kościeliską do Kir. Wyszła z tego w sumie niczego sobie trasa: 23 kilometrów i prawie 1600 metrów podejścia.



Kto to tak ryczy? To chyba niedźwiedź…
Podróż blablacarem się bardzo udała. Samochodem poza mną jechały jeszcze dwie takie krejzolki i jeden krejzol. W każdym razie o 5:30 kierowca wysadził mnie na BP przy Rondzie Kuźnickim. W życiu jeszcze nigdy aż tak wcześnie nie wyruszyłem na szlak. Ale i tak o dziwo nie byłem pierwszy. W każdym razie dzień zapowiadał się pięknie. Wokół spokój, cisza… No prawie cisza. W pewnym momencie zacząłem słyszeć gdzieś w pobliżu ryk jakiegoś zwierza. Naprawdę dosyć trudno było odgonić od siebie myśl o czającym się gdzieś w pobliżu niedźwiedziu. A brzmiało to tak, że w pewnym momencie byłem już pewien, że to misiek. Słyszałem tego zwierza jeszcze bardzo długo. A najbardziej donośnie słyszałem ryczącego zwierza, jak już byłem na wysokości koło 1700 m n.p.m. Inni turyści stwierdzili, że to jednak jeleń miał fazę na rykowisko.


Przez Czerwone Wierchy w rakach
Kiedy dotarłem do schroniska na Hali Kondrackiej, ciągle było całkiem wcześnie rano. Wszedłem do schroniska, ale wszyscy się dopiero budzili. Dlatego usiadłem na zewnątrz, zjadłem kanapkę i gapiłem się na góry. Góry, które gdzieś od wysokości 1800 m n.p.m. były porządnie pokryte śniegiem. Zastawiałem sobie, jak ja w ogóle sobie dam radę w takich warunkach 🙂 Jeszcze przed wejściem na grań postanowiłem założyć raki. Wyżej na pewno nie dałbym rady wejść w moich butach. Choć uwielbiam moje buty trekkingowe, to jednak mają już ponad 10 lat. I może właśnie z tego powodu podeszwy tych butów są już trochę zużyte i są po prostu za śliskie do chodzenia w takich warunkach. W rakach szło się super komfortowo i bardzo pewnie. W ogóle od razu minął mi cały strach i wątpliwości, które miałem wcześniej.
Na grani okazało się, że szlakiem przez Czerwone Wierchy idzie całkiem sporo osób. I przyznam szczerze, że raki miałem tylko ja. Część osób komentowała, że jestem super przygotowany. Ale zdarzały się też osoby, które mówiły, że bez przesady, że śniegu jest za mało, żeby chodzić w rakach. Ja jednak absolutnie nie żałuję, że miałem je ze sobą. Dał mi plus 100 punktów do poczucia bezpieczeństwa.


Czerwone Wierchy: Kopa Kondracka, Małołączniak, Krzesanica i Ciemniak
Trasa przez Czerwone Wierchy wiedzie cały czas granią, dlatego wspaniałe widoki są do dyspozycji cały czas. W oddali są Tatry Wysokie, ze Świnicą i Krywaniem na czele. Widać jak na dłoni bliski Giewont. Z drugiej strony przepięknie się prezentują Tatry Zachodnie, na czele z Bystrą, Starobociańskim Szczytem i Rohaczami. Widać też Czerwone Wierchy z innej perspektywy. Niby to takie wydawałoby się łagodne szczyty. A tu guzik, miejscami mają porządne urwiska. Pod tym względem moim zdaniem najlepiej wyglądała Krzesanica, szczególnie od strony Ciemniaka. w ogóle odcinek między Krzesanicą a Ciemniakiem jest jak dla mnie najciekawszy.



Szlak Chuda Przełączka – Hala Ornak
Po zejściu z Ciemniaka szlak czerwony prowadzi wprost ku Dolinie Kościeliskiej. Ja postanowiłem odbić na szlak zielony, który przez Dolinę Tomanową prowadzi na Halę Ornak. Na tym zielonym szlaku spotkałem tylko parę osób. Szlak na początku wiódł wąska ścieżką w poprzek zbocza. Na początku szlaku było przepięknie widać Kominiarski Wierch. Z tej perspektywy nigdy jeszcze go nie widziałem. Niesamowite widoki wyłoniły się także w Dolinie Tomanowej. Ten zielony szlak trochę mi się dłużył, bo byłem już trochę zmęczony. Ale widoki to jak najbardziej nagradzały. Nigdy nie byłem wcześniej na tym szlaku i niewiele się po nim spodziewałem. A okazało się, że jest bardzo malowniczy.


W schronisku na Hali Ornak było mnóstwo ludzi, tak samo tłumy szły Doliną Kościeliską. Ja tymczasem byłem turbo zadowolony, że udało mi się zrobić tę trasę. Zdążyłem jeszcze wrócić do Zakopanego i zjeść jakiś obiad przy Krupówkach. Udało mi się złapać powrotnego blablacara na 18:00 i koło północy byłem już w domu. Takie dobowe wypady są na tyle męczące, że przynajmniej na jakiś czas pozwalają się nasycić górami. Mam nadzieję, że na kolejną wycieczką w Tatry tym razem nie będę musiał czekać aż tak długo.