To się prostu stało. Jeszcze zimą zapisałem się na Ultramaraton Magurski. Niby 6 lat temu przebiegłem maraton, więc jakieś doświadczenie z długimi biegami miałem. Ale jednak potem narodziny drugiego dziecka skomplikowały moją “karierę” biegacza. No dobra, w zasadzie przez ładnych parę lat nie mogłem się wdrożyć w tryb regularnych treningów. Gwoździem do trumny okazała się pandemia. No i tak gdzieś w listopadzie 2020 odbiłem się od dna i począwszy od grudnia biegałem już regularnie. A gdzieś w marcu klamka zapadła: zapisałem się na Ultramaraton Magurski na dystansie 45km+. Czy wiedziałem, na co się porywam? Nie do końca, nigdy nie wcześniej nie biegałem po górach. Ale się zawziąłem i miałem nadzieję, że dam radę ukończyć ten bieg.

Ultramaraton Magurski
Dlaczego zapisałem się akurat na Ultramaraton Magurski? Przy organizacji tego biegu brało udział kilkoro znajomych z pracy. Dużo się od nich nasłuchałem, że sam bieg jest super zorganizowany, i że Beskid Niski to przepiękne okolice. W Beskidzie Niskim byliśmy rok temu i plotki o jego urodzie zdecydowanie się potwierdziły 🙂 Dodatkowo, w tym roku organizatorzy dodali nowy bieg na dystansie 45km+ oraz o łącznym przewyższeniu 1400m. Ten dystans wydał mi się zadowalającym kompromisem łączącym moje ambicje i możliwości. Chociaż muszę przyznać, że przy zapisach nie zwróciłem uwagi na plus postawiony przy liczbie określającej dystans. Okazało się, że w trakcie biegu mój zegarek policzył łącznie 49,7km. Och, gdybym wiedział, że dystans to właściwie 50km, to pewnie bym się na niego jednak nie zapisał 🙂
Przygotowania do biegu: treningi
Na ultramaraton łatwo jest się zapisać. Ale przygotować się do takiego biegu jest już zdecydowanie trudniej. Wyzwanie potęgował fakt, że mieszkam w Warszawie, gdzie nie bardzo daje się znaleźć jakieś tereny, które jakkolwiek odzwierciedliłyby warunki górskie. Chociaż i tak najtrudniejsza kwestia to po prostu znalezienie czasu na treningi. Naprawdę nie było mi łatwo wyrywać się na treningowe biegi. Niemniej postanowiłem, że choćby się waliło i paliło, w każdym miesiącu muszę przebiec co najmniej 100km. Począwszy od grudnia udawało mi się ten warunek spełniać. Choć te 100km – prawie w 100% po asfalcie – to i tak niewiele, w stosunku do potrzeb pokonania ultramaratonu. W tym czasie udało się zrobić kilka treningów po trasach z jakimiś przewyższeniami, przy okazji pobytu w Beskidzie Sądeckim w marcu i w Pieninach w lipcu. Miałem nadzieję, że taki wymiar treningów wystarczy, żeby ukończyć bieg w limicie czasu, który wynosił 9,5 godziny.
Przygotowania do biegu: sprzęt
Równie trudne było dla mnie przygotowanie się do biegu pod kątem sprzętu. Nigdy nie biegłem ultramaratonu, więc o sprzęcie, jaki powinienem skompletować, musiałem doczytać w internecie. Mówi się, że dla każdego biegacza najważniejsze są buty. Przy czym okazało się, że do biegów trailowych niekoniecznie nadają się buty przeznaczone do biegów szosowych. Szczególnie buty szosowe nie nadawałyby się, gdyby na trasie było dużo błota. Ja jednak podjałem decyzję, że sory, ale nie będę wydawać hajsu na zakup butów do biegów trailowych i wystartowałem w moich Brooksach Glycerin.
Tym łatwiej przyszło mi podjąć taką decyzję, że wiedziałem, że muszę zainwestować w plecak typu camelbak. Po przebiegnięciu maratonu było dla mnie jasne, że odpowiednie nawodnienie w trakcie biegu jest ważniejsze niż jakieś tam buty. No więc kupiłem taki plecak Salomona. Szok, że takie coś kosztuje tyle pieniędzy. Ale muszę przyznać, ze plecak sprawdził się znakomicie. Na plecach był zamontowany dwulitrowy bukłak, do którego włałem wodę. Z przodu plecaka były dwa flaski (czyli takie jakby bidony), do których wlałem izotonik. Z bukłaka i z flasków można było pić nie przerywając biegu. W plecaku były też kieszenie, w które można było schować żele energetyczne, chusteczki czy inne drobiazgi.
Jeśli chodzi o ważne elementy sprzętu, to zabrałem kijki, które bardzo się przydawały na podbiegach. Dodatkowo nie mogłem zapomnieć o czapce: bieg odbywał się 14 sierpnia w upalny i słoneczny dzień. Bieg startował o 9 rano, więc nie było potrzeby zabierać czołówki. Z takich bardzo przydatnych, a nawet koniecznych kwestii, zostaje jeszcze kwestia wgrania tracka na telefon, co nie raz w trakcie biegu mi się przydawało.
Ultramaraton Magurski: przed startem
W piątek 13 sierpnia po pracy wsiadłem w samochód i pojechałem do Krempnej. Udało mi się dotrzeć tuż przed 22 i jeszcze odebrać pakiet startowy. Potem pojechałem na kwaterę. W nocy słabo spałem – adrenalina już zaczynała uderzać do głowy. Rano zjadłem śniadanie, zapakowałem mojego nowego camelbaka i wyruszyłem na metę. W strefie startu miałem wrażenie, że jestem tam najbardziej niepasującą osobą do wszystkich pozostałych. Jak słuchałem tych wszystkich rozmów o tym, gdzie to inni zawodnicy nie biegali, to na moment straciłem rezon. Ale tylko na chwilę 🙂 Czułem się dobrze i byłem zawzięty, żeby dobiec do mety.

W trakcie biegu
Zacząłem bieg spokojnie. Tuż za Krempną rozpoczął się najtrudniejszy odcinek trasy z najwyższym na trasie podbiegiem. Oczywiście od początku zakładałem, że nie będę nawet próbować biec na podbiegach. Niemniej starałem się trzymać równe, żwawe tempo. Po jakimś czasie szlak z lasu poprowadził na łąkę: jak tam było pięknie! Widoki naprawdę były tego dnia niesamowite, choć ja ani razu nie wyjąłem telefonu, żeby robić zdjęcia. Tylko na punktach odżywczych robiłem przerwy, poza tym równo parłem do przodu. Pierwsze 20 kilometrów biegły szlakiem, który czasami był wąską ścieżką, gdzie trzeba było się przeciskać między gałęziami. Na 21 kilometrze znajdował się punkt odżywczy (ten sam punkt można było odwiedzić po razu drugi po pokonaniu 6-kilometrowej pętli). Jak tam się wolontariusze uwijali, jak oni dopingowali i dodawali dobrej energii!
Druga część trasy była prostsza, było więcej asfaltu. Ale słońce dawało mocno do wiwatu. Na szczęście cały czas bardzo dużo piłem. To był chyba klucz do sukcesu: w zasadzie ani razu nie czułem jakiegoś dużego kryzysu. Między Chyrową a Myscową moje buty zmoczyły się w strumieniach, które płynęły w poprzek szlaku. W połączeniu z wysoką temperaturą, mokre buty spowodowały, że na stopach zrobiły mi się pęcherze. Niemniej starałem się tym nie przejmować. Dopiero po biegu okazało się, że zrobiły mi się potężne, wielkie pęcherze, jakich nie miałem nigdy w życiu. To jest coś, o czym muszę pomyśleć, jak próbować uniknąć takich niespodzianek na przyszłość.
Drugi punkt odżywczy, na 42 kilometrze, był bardziej kameralny, ale dostarczył równie dużą dawkę pozytywnej energii. Dodatkowo na trasie spotkałem dwie grupy nadprogramowych wolontariuszy, którzy stanęli przy drodze z napojami. To niesamowite, jakiej energii dodawała serdeczność ludzi.
Na metę dotarłem po 7 godzinach 48 minutach i 23 sekundach. Doping na ostatnich metrach to było coś niesamowitego: człowiek się czuł, jakby medal olimpijski wygrał 🙂

Magurski Park Narodowy
Trasy Ultramaratonu Magurskiego są wytyczone na terenach Magurskiego Parku Narodowego. To dodatkowy przywilej dla biegaczy, że mogą zwiedzić park narodowy. Widoki na trasie są takie, że aż człowiek chciałby się zatrzymać na chwilę i popatrzeć. Ja sobie założyłem, że sory, ale zatrzymuje się tylko na punktach odżywczych. Na szczęście na trasie biegu działali fotografki i fotografowie, dzięki czemu każdy startujący miał szansę odnaleźć się na ich zdjęciach.
Magurski Park Narodowy nie jest zbyt tłumnie odwiedzany przez turystów, i to delikatnie rzecz ujmując. Poza biegaczami na szlakach spotykałem pojedyncze osoby. Biorąc pod uwagę atrakcyjność krajobrazów oraz święty spokój, jaki można tu odnaleźć, świetnie tu przyjechać chociaż na tydzień wakacji.
Poza górami warto też obejrzeć kapitalne łemkowskie cerkwie. Trasa naszego biegu wiodła obok cerkwi w Krempnej i Chyrowej.

Pierwszy, ale czy ostani ultramaraton?
Z perspektywy kilku dni już wiem, że bardzo bym chciał takie emocje przeżyć jeszcze raz. Nie zmieniają tego ani wciąż bolące pęcherze na stopach, ani uszkodzony paznokieć u jednego z paluchów, ani zmęczenie, jakie czułem na mecie. Obawiam się, ze od tego typu emocji można się uzależnić. Bieg był wspaniałym przeżyciem, a do tego jeszcze w bonusie dostaje się przepiękne krajobrazy. Doskwierało trochę słońce i upał. Na szczęście błota, którego się tak bałem, nie było aż tak dużo, jak mogło być jeszcze parę dni wcześniej. Organizatorzy zorganizowali super imprezę. Dopiero teraz mogłem zobaczyć, ile to kosztuje wysiłku. Oznaczenie tras było bez zarzutu. Pozytywna energia od wolontariuszy dodawała sił. A koszulka i medal z salamandrą plamistą pozwolą zachować wspomnienia na dłużej.
Ciekawie było też spotkać biegowych kosmitów, których śledziłem w mediach społecznościowych. W strefie mety kręcił się Góral z Mazur, czyli Rafał Kot. Z kolei w Chyrowej na punkcie odżywczym zdjęcia robił Rafał Bielawa. Panowie są kosmitami, a nie ludźmi (rekordziści Głównego Szlaku Beskidzkiego) i super było zobaczyć ich z bliska. W jakiejś części mój udział w Ultramaratonie Magurskim to też ich inspiracja.
Myślę sobie, że będę bardzo chciał wrócić do Krempnej za rok. Może tym razem dystans 65km?
